...i nigdy nie chodziłem do szkoły. Kilka słów o książce
To książka, którą wiele osób poleca tym, którzy myślą o edukacji domowej. Ja przeczytałam o niej opinię kiedyś gdzieś na instagramie i była tak bardzo polecana, że postanowiłam kupić. Niewiele stron, szybko przeczytam - tak myślałam. Niestety, ta książka jest o czymś totalnie innym, niż się spodziewałam że będzie.
...i nigdy nie chodziłem do szkoły to opowieść o dzieciństwie autora, dorastaniu z dala od szkolnych murów, ale również z dala od jakiegokolwiek przymusu. To nie jest historia, która ma odniesienie w naszej polskiej rzeczywistości, bo przymus nauki jest czy to w szkole, czy poza nią. Dzieci w edukacji domowej muszą zdawać egzaminy klasyfikujące, niestety pojęcie unschooling nie będzie u nas w najbliższym czasie na pewno funkcjonować tak, jak ma to miejsce w niektórych miejscach na świecie. Autor książki całymi dniami robił to, co chciał. No i tu niby podobnie jest w edukacji domowej, ale jednak ten przymus nad nami wisi i nie przeskoczymy go. A autor nie zdawał nigdy żadnego egzaminu, nie ma żadnego dyplomu ze szkoły. Dorastał bez wymogu nauki, uczył się tego co go aktualnie interesowało.
To nie jest książka, która pokaże drogę. Nie przybliży ona edukacji domowej w żadnym stopniu więc nie rozumiem, dlaczego jest polecana rodzicom rozważającym tę drogę. Książka nie ma żadnego odniesienia do naszych polskich realiów.
Ale na pewno fajnie podsunąć ją tym, którzy sceptyczne patrzą na edukację poza systemem. Widzimy bowiem tutaj wyraźnie, że autorowi żadna krzywda się nie zadziała, braków w socjalizacji nie ma absolutnie żadnych, wyrósł na świadomego i szczęśliwego człowieka.
I tyle. Nic do mojego życia ta książka nie wniosła, ale może dlatego że ja na edukację domową nastawiona byłam od lat. Tylko czekałam na odpowiedni moment.
0 komentarzy