Mam jedną córkę w szkole.
Mam córkę w szkole. Córkę, która zaczęła swą przygodę z trzylatkami w przedszkolu - ku mej ogromnej rozpaczy. Zapytasz, dlaczego ją tam posłałam skoro rozpaczałam? Bo wtedy nie wiedziałam o innych opcjach, a ona lubiła przebywać wśród dzieci. Mogła zostać ze mną w domu, ale chciałam żeby sprawdziła czy przedszkole jej odpowiada.
Oto nasza historia.
Tinka kończy w tym roku edukację wczesnoszkolną. Od siedmiu lat uczęszcza do placówek, choć nie ciągiem. Jej perypetie przedszkolne były bardzo chorobowe, antybiotykowe i generalnie więcej jej tam nie było, niż była. Nigdy nie płakała przy zostawaniu - inaczej bym jej tam nie zostawiła. Taka jestem miękka, że płaczącego dziecka nie opuszczę ani na sekundę.
Ale po roku przyszedł kryzys, płacz niesamowity i zamiast zostać w przedszkolnych murach, wróciła ze mną do domu. Mówili mi wtedy, że tak nie można, że teraz to ona tam w ogóle nie zostanie, że nie powinnam jej zabierać. Posłuchałam intuicji - została w domu kilkanaście tygodni.
Wiem, że przeżywała przedszkole. Ale jednocześnie później już chciała tam chodzić i nigdy więcej płacz się nie powtórzył. Gdy była w zerówce, zaczęłam interesować się tematem edukacji domowej, jednak Tinka chciała iść do szkoły.
Chodzi do rejonowej, systemowej placówki. Lubi swoją wychowawczynię, lubi większość dzieci w swojej klasie. W pierwszakach lubiła zajęcia, choć pisanie w ćwiczeniach z kaligrafii powodowało wybuchy płaczu. Nienawidziła tego. W drugiej klasie znienawidziła matematykę i tak jest do dziś.
Jest mądrą i niesamowicie bystrą dziewczynką, która ma swoje zainteresowania i pasje i chciałaby je rozwijać, jednak wiem że za chwilę skończy się na to czas. Po edukacji wczesnoszkolnej przyjdzie trudne zderzenie z prawdziwą, szkolną rzeczywistością.
Tinka kiedyś nie chciała słyszeć o edukacji domowej, lecz teraz coraz bardziej o to wypytuje. Poszła do szkoły, bo chciała. Ku mej niechęci, której oczywiście nigdy jej nie pokazałam. Ale z czasem zaczęła dostrzegać, jak wiele wolnego czasu ma jej młodsza siostra, co prawda jeszcze niczego się nie ucząca - ale bez konieczności uczęszczania do placówek, tego czasu robi się na prawdę dużo. Nauka zdalna też nam to pokazała - ile zaoszczędzamy go, gdy nie trzeba rano wstawać, iść i wracać, a materiał który przerabiali w szkole przez trzy czy cztery godziny (plus zadanie domowe na popołudnie do zrobienia), my byłyśmy w stanie przerobić w godzinę, może półtorej. Same, w domu.
Uważam że szkoła jest bez sensu i nie podoba mi się jej podejście do dzieci - o czym pisałam we wpisie "Dlaczego Edukacja Domowa". Ale skoro Tinka tak wybrała, to nie mogłam jej zmuszać do zmiany decyzji. Czułam, że z czasem może sama zmienić zdanie. Ona wie i zawsze wiedziała, że szkoła nie jest obowiązkowa, że nie musi tam chodzić. Obowiązkiem dziecka jest nauka, tak to brzydko trochę brzmi, ale cóż zrobić. Naukę tę można praktykować na różnych płaszczyznach, niekoniecznie w szkole.
Jestem tą mamą, która pozwala nie iść do szkoły, bo nie. Bez żadnego powodu. O ile nie jest to wykorzystywane w nadmiarze oczywiście - bo gdyby było, umówiłybyśmy się na ileś dni "urlopu od szkoły" do dowolnego wykorzystania. Niejeden raz szłyśmy na górkę na sanki, zamiast do szkoły. Do kina w tygodniu od rana, bo mało ludzi. Albo po prostu na spacer do lasu. Pozwalałam na to i nadal będę pozwalać, bo szkoła nigdy nie była i nie będzie priorytetem.
Umówiłyśmy się, że pójdzie do czwartej klasy. Zobaczy jak będzie, czy będzie jej odpowiadał system nauki w szkolnej ławce, czy dużo zadań będzie przynosić do domu i nauki na wieczory. I jak jej z tą nauką pójdzie. I wtedy podejmie decyzję, czy chce zostać w placówce, czy żegnamy się ze szkołą.
0 komentarzy